Zastanawiałem się jak zacząć ten
tekst. Czułem wielką presję- w świecie, w którym oglądamy reklamy, bo nie chce
nam się ruszyć tyłka po pilota, rozpoczęcie pisania bloga jest jak stworzenie
świata. Ale jak widać, na początku było słowo. Konkretnie słowo „Zastanawiałem”.
I dalej to już idzie, bo to piąte zdanie przecież, a niby się jeszcze nic nie
zaczęło.
Z braku laku, mówię sobie: napiszę o
tym co jest dla mnie ważne. Ponieważ ma to być blog hurraoptymistyczny, gdzie dzieci
jeżdżą w RWF, jedzą BLW, wychowują się w RB, wszyscy się przytulają i latają
motylki, nie miałem żadnych wątpliwości, co powinienem najpierw napisać. UWIELBIAM
MOTORYZACJĘ. Auta to moja miłość. I co prawda nasze Renault/francuska zaraza* (niepotrzebne
skreślić), generalnie nie jeździ tyłem, wcina tylko bezołowiową 95 i jest
chowany twardą ręką, to zdecydowanie wolę, gdy jest sprawny, czysty i
nieporysowany.
Sylwester, jadę sobie z rodziną, żona
obok, auto przodem, dziecko tyłem, jest fajnie. Nagle robi się fajnie mniej, bo
przez wybitne malowanie pasów na rondzie, zajeżdżam komuś drogę. Lekkie
starcie. Ja wściekły: „K**** mać”. Żona pyta: „Uderzył w nas?” A syn, który,
nie mając wtedy dwóch lat, relacjonuje i powtarza przebieg wszystkich wydarzeń
każdego dnia, z zadowoleniem oznajmia: „Tatuś uderzył!”. Serce krwawi na widok
poharatanego zderzaka, choć komukolwiek powiem, że porysowałem strasznie auto, trzy
razy dopytuje: „Gdzie, bo nie widzę?”. Wtedy z lekką irytację każę ludziom
kucać i się przyglądać pięciu ryskom na zderzaku, na co słyszę odpowiedź:
„Ahaaaa, no coś tam jest”. Baby nie zrozumiejo.
Gorsze od ignorancji motoryzacyjnej
ludzi jest chyba tylko puszczanie bąków w kinie.
Nasz syn docenia ciężką pracę, wie że
trzeba ją nagrodzić, dlatego oklaski
w Milionerach nie mogą być pozostawione same sobie, należy im wtórować. Dziecko
klaszcze i poucza babcia i dziadkę: „Brawo brawo, Babcia bije!” No i trzeba bić
brawo, jak wszyscy to wszyscy. Mnie też czasem ręce same składają się do
oklasków. Szczególnie gdy słyszę, że znowu coś „trzeba wymienić”. Żarówka? Worek
na śmieci? Mikser, bo się spalił? Pościel? Filtr do dzbanka? Baterie w zabawce?
Never ending story. Albo jak słyszę że coś „się urwało”. Żona: „Znowu urwało mi
się wieszadełko od płaszcza”. Ja mówię: „Urwało się czy urwałaś?”. „No urwało
się”. Ale syn już wie: „Mamusia urwała wieszadeeuuułko!”.
Splot pozornie bezkształtnych chwil,
które dla nas z każdym dniem są coraz bardziej rozmyte. Jednak dla dzieci ten
chaos jest zupełnie do ogarnięcia, przecież od maluszka uczestniczą w życiu
rodzinnym, tyle że wszystko przeżywają i układają po swojemu. Dzieciom wszystko
się na swój sposób udaje, bo one jeszcze nie wiedzą, że się nie da. I w tym
strumieniu godzin, minut i sekund przychodzi taki dzień, w którym jesteście na
zakupach
z żoną i ze zmęczonym, ledwo łączącym wątki dzieckiem i w kolejce do kasy upada
mu już
z tego wszystkiego czapka.
z tego wszystkiego czapka.
Po prostu u-p-a-d-a c-z-a-p-k-a.
Syn mówi: „Czapka spadła”. Podnosi ją
starsza pani stojąca za nami w kolejce i podaje dziecku. Mówi: „chyba zgubiłeś
czapeczkę”. Syn mówi: „tak.” Ona mówi: „Jaki fajny dzieciaczek, no taki ładny
chłopiec, ojejejej. A ile ty masz lat?”. Dziecko myśli, myśli, po czym pokazuje
na paluszkach i mówi: „dwa”. Starsza pani: „Jak ślicznie mówi! Ja też mam taką
wnuczusię małą jak ty, wiesz, taką malutką” Panuje atmosfera, nie ukrywam,
lekkiej dumy. Zupełnie szczerze- gdyby to była scena z reklamy, to właśnie od
nas biłby magiczny blask nieskazitelnej bieli visira i pozytywna energia
bezglutenowych płatków fit. I tak sobie myślę, że te wszystkie metody, brak kar
i nagród, to tłumaczenie świata i uczuć, ta bliskość, że to wszystko naprawdę ma
sens. Te piękne książki, wyzwolone dzieci, zniewoleni rodzice, od bachora do
profesora, łał to działa. Piękny blondynek, wtedy niespełna dwuletni, pełen
radości, zrozumiale mówiący (ćwiczy od rana do wieczora). Wtedy nasz syn
zachęcony do rozmów o życiu pokazuje zadrapanie na ręce mówiąc: „Mam ała”.
Starsza Pani: „ojej, a co ci się stało?”. Tymek opuścił zmęczony wzrok, myślał chwilę
i w końcu mówi: „Tatuś uderzył”. Pryska czarodziejska bańka, konsternacja,
starsza pani zamurowana, głowa paruje szukając gorączkowo racjonalnych
usprawiedliwień dla wieczornych opowieści dwulatka, ale nie; mija ułamek
sekundy i syn kończy tę scenę: „Kulwa mać, Tatuś uderzył, Mamusia urwała,
Babcia bije”.
Nie wiem jak
to nazwać, ale gdzieś w dziecku musi istnieć taki właśnie „gen dziecięcia”.
Taki gen, który sprawia, że dziecko zapamiętuje właśnie te najbrzydsze słowa,
choćby raz wypowiedziane. Że chce dotknąć właśnie tych rzeczy, które są dla
niego najniebezpieczniejsze. Że przypadkiem uderzy cię głową, w najbardziej
bolesne miejsce. To już nie jest zwykła ciekawość, to jakieś podświadome
rozgryzanie rodzica, z tym nie wygrasz: „Czego by jeszcze mama mi nie
pozwoliła? Tak, zrobię to!” albo „Ciekawe o czym myśli tata. Ooo to gniazdko
wydaje się być idealne dla tego patyczka”. Ale najgorzej, jak ci dziecko
zaczyna gadać i wchodzi w twoje buty. Widzę ostatnio, że młody przymierza się
do klikania na moim laptopie, choć wie, że to mój komputer i że tylko ja
włączam tam bajki. Podchodzę do niego i mówię: „Tymoteusz...” a dziecko, nie
zaszczycając mnie nawet na ułamek sekundy, choćby przelotnym, spojrzeniem
recytuje pod nosem „…nie ruszaj komputera” i jakby nigdy nic zaczyna naciskać klawiaturę.
Ale i tak najlepiej mają dziadkowie, przerażeni, żeby wnuczek nic sobie nie
zrobił pod ich pieczą. Musieli się przyzwyczaić do tego „genu dziecięcia” na
nowo. Jak raz, drugi czy trzeci poprosili wnuka, żeby nie biegał i jednocześnie
za nim chodzili, żeby go złapać <w razie czego>, to nie dziwota, że młody
potem biegał od pokoju do pokoju jodłując przy tym wesoło „nie biegaj nie
biegaj nie biegaj nie biegaj”.
A to i tak spokojne dziecko przecież jest!
A to i tak spokojne dziecko przecież jest!
Dałem ten
krótki tekst do przeczytania żonie i mówię „sprawdź czy to się nadaje do
czytania”. Przeczytała żona, przeczytała jej siostra, fajne fajne, śmieszne
śmieszne, ALE. Mhm, cóż za <ale>? „No bo mógłbyś przedstawić trochę
bardziej ojcowski, męski punkt widzenia”. No cóż. Byłem człowiekiem, dla
którego przyszłe rodzicielstwo to prosty świat, będący odtworzeniem tego co sam
przeżył i tego co widzi wokół siebie.
Ale w pewnym momencie wszedłem w pełen magicznych technologii
świat. Świat, gdzie dzieci nosi się w tkanych szmatach, co to jak są znoszone i
sprane to można za nie więcej wołać na chustoświrkowych grupach na facebooku.
Świat, gdzie karmi się cyckiem, aż to dziecku wyjdzie bokiem. Gdzie za noszenie
dziecka w wisiadle czeka ostracyzm. Za brak RWFa banicja. Za szczepienie hejt
nieszczepiących, za nieszczepienie pogarda szczepiących. Cała filozofia
rodzenia naturalnego, porodów domowych i cesarskich cięć. Fiksum dyrdum proszę Was, Drogie Panie. Krok, li tylko kroczek, dzieli
wielkie pasje i zgłębianie wiedzy o rodzicielstwie i sprawach okołoporodowych
od sekciarskiego fundamentalizmu i układania innym życia od A do Z. W tę całą
feerię pięknych idei szpilki wetknąć się już nie da. Cały ten świat tworzy
zorganizowaną całość: jak rodzić, jak karmić, jak uczyć, jak wychowywać, jak
nosić, jak wozić. Ale trzeba pamiętać, że nie przeżyjemy życia za innych. I o
ile mamom przychodzi łatwiej zainteresowanie trendami jeśli chodzi o
wychowywanie dzieci, o tyle u panów (niestety) najczęściej jest to płynięcie z
prądem. Jeśli tata jest zaangażowany, to w najlepszym wypadku wypowie zdawkowe
„yhym”. Patrz jaka piękna chusta! Yhym. Kupujemy fotelik RWF. Jaki? No taki tyłem. Yhym. A taki z tesco nie wystarczy?
Nie! Yhym. Zobacz jaki piękny
drewniany domek w stylu Montessori, kupimy? Yhym.
Dlaczego tak jest?????
Bo nadmiar szkodzi. Bo rozbudzanie apetytu w jakimś temacie
musi się wiązać z pozytywną energią, a nie z bombardowaniem tysiącem
szczegółowych zagadnień z nutką przymusu. Faceci są słabi, każde przeziębienie
nas zabija, a rysa na samochodzie wpędza w depresję. Więc ilość informacji musi
być d-o-p-a-s-o-w-a-n-a do nas i do naszych możliwości. Wiem, to niełatwe, gdy
ma się tyle do powiedzenia! (szowinista!)
Wiecie skąd to wiem? Bo moja żona też to przeżywa codziennie.
Gdy mówię, że chciałbym w aucie zmienić felgi na większe, przyciemnić szyby, wymienić
olej. Gdy tłumaczę dlaczego wymiana tej czy innej części jest konieczna, gdy
sprzątam auto albo znikam na całą noc w garażu. Na szczęście- my się już
dogadaliśmy. „Kamil, będziesz nosić w chuście?” „Pewnie! A ty będziesz jeździć
Renault?” „Będę”. No i fajnie. Zrozumienie i umiar. Dla mojej Ani Hands Free,
to swoboda rąk przy dziecku zamotanym w chustę, dla mnie to system
bezkluczykowego dostępu do mojego auta. Ważne, że mówimy w jednym języku.
PS. legenda, pozdro dla niekumatych:
RWF- (ang. rear way facing) skrót używany do określenia fotelików montowanych tyłem do kierunku jazdy,
BLW- (ang. baby-led weaning, po polsku sympatycznie określane jako Bobas Lubi Wybór) skrót nazwy metody wprowadzania pokarmów stałych do diety dziecka
RB- skrót od Rodzicielstwa Bliskości (ang. attachment parenting), szeroko pojętej metody na odnalezienie własnej drogi do szczęśliwej i związanej rodziny
Best steel tipsters - titanium tent stakes
OdpowiedzUsuńIt is very important to note that no one ever titanium ore wins a titanium white wheels bet on any micro touch hair trimmer type of steel tipster. samsung watch 3 titanium These are genuine titanium rod in femur complications work by serious professional and skilled